Rano budziły mnie przedzierające się przez okno do mojego tymczasowego pokoju promienie słoneczne. Lekko się przeciągnęłam, po czym chwyciłam do ręki mój złoty IPhone 6 w celu sprawdzenia godziny. Już 13? Nieźle pospałaś Castillo - drwi moja podświadomość. Włożyłam na nogi puchate kapcie i zbiegłam na dół do kuchni gdzie ze śniadaniem czekali na mnie Federico i szatyn, którego wdziałam wczoraj w drzwiach.
- Widzę, że nieźle wczoraj zabalowałeś, Ludmiła wie? - o czym on mówi? Jakie znowu zabalowałeś. Spojrzałam na swój ubiór, dopiero teraz dostrzegłam, że mam na sobie dużo za dużą koszulkę młodszego Verdasa i dolną część bielizny. Czułam jak robię się czerwona.
-Co? O czym Ty mówisz? - zauważyłam zdziwienie na twarzy Fede - To Violetta Castillo, córka przyjaciół naszych rodziców. Przyleciała tutaj z Phoenix, będzie u nas mieszkać przez jakiś czas. Nie pamiętasz jak mama nam o tym mówiła?
Na twarzy szatyna malowało się zdziwienie, a ja nie wiedziałam co powiedzieć. Nadal stałam przed nimi w samej koszulce i bieliźnie. Spoglądałam kątem oka raz na jednego, raz na drugiego. W końcu zdecydowałam podejść do blatu w celu zjedzenia śniadania, które zostało przez któregoś z nich przyrządzone.