Jestem Violetta. Violetta Castillo, mam 19 lat i niedługo zaczynam studia w jednej z najlepszych uczelni w kraju Harvard, co łączy się również z przeprowadzką. Muszę opuścić moje rodzinne i jakże słoneczne miasto jakim jest Phoenix w stanie Arizona. Uwielbiam to miasto od zawsze odkąd pamiętam nigdy nie chciałam go opuszczać jednakże jestem zmuszona. Właśnie kończę się pakować. Jutro o 6.45 mam samolot. Czeka mnie pięć godzin siedzenia w tym ustrojstwie i wysłuchiwania opowieści starszych Pań.
- Violu, spakowałaś się już? - to moja mama Angeles - Właśnie dzwoniła Jessica i pytała o Ciebie, powiedziała również, że niestety nikt nie będzie mógł odebrać Cię z lotniska, ale taksówka będzie na Ciebie czekała. Jessica Verdas żona najlepszego przyjaciela mojego taty To u ich rodziny miałam się zatrzymać dopóki nie znajdę sobie odpowiedniego mieszkania. Równie dobrze już teraz rodzice mogliby kupić mi małe przytulne mieszkanko w centrum Cambridge. W końcu moja rodzina nie należy do najbiedniejszych.
- Już kończę mamo. Zaraz do Was zejdę. Z trudem dopięłam ostatnią walizkę i zeszłam do pomieszczenia na dole gdzie siedzieli już moi rodzice oraz mój młodszy brat gdzie czekali na mnie z kolacją pożegnalną.
- Violetto z racji tego, że już jutro opuszczasz nasz dom mamy dla Ciebie mały podarunek - zaczął mówić mój tata.
- Tato dobrze wiesz, że nie oczekuję od Was abyście obdarowywali mnie prezentami. - jęknęłam - Nie chcę abyście bardziej się na mnie wykosztowywali.
- Spokojnie siostra. Nic ich to nie kosztowało. No może włożyli w to trochę pracy.
- Noah! - skarciła go moja mama
- Już nic nie mówię . - Mój młodszy brat podniósł ręce w geście obronnym. Uśmiechnęłam się mimowolnie, będzie mi tego brakować. Nagle tata wstał od stołu i poszedł na górę. Do samego końca odprowadziłam go wzrokiem, jestem ciekawa co mu się stało, popatrzyłam na mamę lecz ona kontynuowała posiłek razem z Noah jak gdyby nigdy nic. Po dziesięciu minutach tata powrócił do nas wraz z jakimś grubym, brązowym zeszytem. W pewniej chwili skojarzył mi się z pamiętnikiem.
- Violu, to jest nasz podarunek dla Ciebie. Jest to pamiętnik Twojej babci Angeliki. Wiemy, że byłaś bardzo z nią zżyta. Po jej śmierci nikt go do tej pory nie czytał. - Zamarłam. Babcia była jedną osobą, na której mogłam polegać, na której nigdy się nie zawiodłam. Była moją najlepszą przyjaciółką, tylko ona wiedziała co się dzieje u mnie w szkole, że wszyscy ze mnie szydzili i śmiali się prosto w twarz, bo na początku liceum zadarłam z nie właściwą osobą Francesską Cauvilgą. Nikt już później nie chciał ze mną rozmawiać. Zawsze byłam odludkiem. Babcia jako jedyna wiedziała jak mi pomóc. Po jej śmierci załamałam się. Na to wspomnienie oczy mi się zaszkliły.
- Wszystko dobrze?
- Tak tato, dziękuję. - podeszłam i przytuliłam go najmocniej jak tylko potrafiłam, byłam jemu oraz mamie wdzięczna za ten podarunek. - Tobie mamo też - uścisnęłam moją rodzicielkę. - Noah, Tobie też, smarku - uśmiechnęłam się po czym podeszłam do brata i przytuliłam go. - Będę za Wami cholernie tęsknić.
- My za Tobą też - odpowiedział mój następca. Przeprosiłam ich i odeszłam od stołu. Jutro muszę wcześnie wstać, bo już za kilka godzin rozpocznę całkiem nowe życie z dala od Francesski oraz Jennifer. Po raz ostatni spojrzałam na dość mocno tętniące życiem Phoenix o tej porze. - Będę tęsknić.
***
Rano obudził mnie dzwonek mojego budzika. To już dziś, wylatuję z mojego rodzinnego miasta, tak jak ptak, który opuszcza swoje gniazdo. Leniwie się przeciągnęłam, chwyciłam do ręki mój złoty IPhone 6, zegarek wskazywał 05.15. Postanowiłam odświeżyć się przed podróżą. Gotowa wzięłam swoje torby i zeszłam na śniadanie gdzie rodzice czekali na mnie ze śniadaniem.
- Gdzie Noah? Chciałam się nim pożegnać przed wyjazdem.
- Śpi. Jak będziemy jechać możesz go obudzić.
W ciszy zasiedliśmy do śniadania. Spojrzałam na zegarek 06.05. Cholera, spóźnimy się. Spojrzałam na siebie z mamą porozumiewawczo. Pobiegłam pożegnać się z moim młodszym bratem, a następnie wsiadłam do samochodu i wspólnie odjechaliśmy na lotnisko. Na szczęście jest ono niedaleko mojego dotychczasowego miejsca zamieszkania. Pożegnałam się z rodzicami, wsiadłam w samolot i odleciałam w powietrze. Poczułam się wolna.
-Proszę zapiąć pasy. Lądujemy. - usłyszałam głos stewardessy. Była dość ładna i wydawała się być sympatyczna. Ubrana była w krótką spódniczkę do kolan, białą koszulę i kamizelkę. Wyglądała po prostu jak każda osoba wykonująca ten zawód. Chwilę później wylądowaliśmy. Szukałam po całym lotnisku szukając rzekomego taksówkarza, który miał po mnie przyjechać. Nagle ujrzałam w oddali, starszego mężczyznę, który trzymał kartkę wysoko do góry gdzie było napisane moje imię oraz nazwisko.
- Dzień dobry. Jestem Violetta Castillo. - Mężczyzna zbadał mnie wzrokiem.Był starszy na moje oko miał czterdzieści dwa, może trzy lata. Módl się żeby to nie był gwałciciel - mówi mi moja podświadomość. Nie, Pani Jessica nigdy nie przysłałaby kogoś nie godnego jej zaufania.
- Dzień dobry.- Łaskawie odpowiedział. - Nazywam się Garett Allen . Państwo Verdas przysłali mnie abym Panią odebrał.- Przyjaźnie się do mnie uśmiechnął. - Wezmę od Pani walizkę.
- Proszę mi mówić po imieniu. - Nie lubię gdy ktoś starszy do mnie mówi na ' Pani '. To mnie postarza, a mam dopiero 19 lat. Udaliśmy się do samochodu, gdzie w ciszy jechaliśmy całą drogę. Wysadził mnie koło domu przyjaciół moich rodziców tłumacząc się, że musi wracać do swojej pracy. Stojąc pod ogromnym budynkiem zdecydowałam się przycisnąć dzwonek. Drzwi otworzył mi jak na mój gust przystojny chłopak...
***
Oto mój pierwszy rozdział. Mam nadzieję że się Wam spodobał. Jak myślicie, kto otworzył drzwi Fjolce? Od razu mówię, że to nie Leon ;DD
Adios - Liliane
Ciekawe :) ♥
OdpowiedzUsuń