sobota, 2 stycznia 2016
~Chapter 8
Nie, nie, nie i jeszcze raz nie. Jak to jest możliwe, że zakochałam się w tym facecie znając go przecież tylko albo aż miesiąc. Wdech, wydech Violetta jest jeszcze za wcześnie na takie stwierdzenia. Może to tylko zauroczenie jego osobą? Jaką osobą? Oh, pieprzyć to León to dupek, idiota. Nie mogłabym się zakochać w takim człowieku. W człowieku, który ma kontakt z tą wredną suką jaką jest Francesska Cauvillga. Niechętnie przypomniałam sobie to wspomnienie. Co to miało znaczyć.
Te myśli od rana zaprzątają moją głowę. Powoli zwlekłam się z łóżka i udałam się do kuchni. Z salonu, który był z nią połączony miałam idealny widok na cały Nowy Jork. Mój Nowy Jork.
Mieszkanie było dość duże zważając na to, że tylko ja tu będę mieszkać. Sama, no właśnie. Trochę głupio się z tym czuję, ale dam radę. Wracając. Mam trzy pokoje - dwa gościnne oraz moja sypialnia. Te pomieszczenia oraz łazienka mieściły się na piętrze. Na dole była jedynie kuchnia i ogromny salon. Wszystko było urządzone według najnowszych trendów mody z czego byłam strasznie zadowolona. Spojrzałam na zegarek wskazywał 9.30. Cholera. Za godzinę muszę stawić się w dziekanacie mojej uczelni aby uzupełnić ostatnie dokumenty. Dużo nie myśląc poszłam się szykować. Pół godziny później byłam już w drodze do Akademii Filmowej, do której miałam stosunkowo niedaleko. Podziwiałam tętniące życiem ulice miasta. Było ono wręcz przepełnione chęcią do życia, pełno ludzi, którzy pokazują swój talent na ulicy mając nadzieję, że trafi im się życiowa szansa. Ja również po to tutaj przyjechałam. Spełniać marzenia. Chwilę później już byłam na dziedzińcu szkoły, po czym udałam się do dziekanatu Profesor Munsch. Była to kobieta koło piędziesiątki, w krótkich, siwych włosach. Mimo swojego wieku całkiem nieźle się trzymała jak na swój wiek. Podpisałam odpowiednie dokumenty i udałam się do wyjścia. Po drodze wpadłam na kogoś kogo najmniej się spodziewałam.
-Uważaj, jak cho... . Violetta - Francesska Cauvillga, najbardziej podstępna i fałszywa osoba jaką znam. Nie mogę w to uwierzyć jakim cudem ona znalazła się w tym samy miejscu co ja. Co z tym jej popieprzonym Seattle? Już jej się odwidziało?
- Co Ty tu robisz? - Zapytałam tonem przepełnionym złości, a gdyby spojrzenia mogły zabijać brunetka dawno leżałaby trupem, a ja byłabym tą, która pozbawiła ją tego jakże cudownego życia.
- Zakładam, że to samo co Ty. Będę się tutaj uczyć. Violetta długo myślałam nad swoim zachowaniem w liceum jak i poprzednich latach. Zdaję sobie, że było to strasznie nie dojrzałe. - Ach, i teraz nagle sobie to uświadomiła. Cóż za cudowne objawienie.
-Dlaczego niby mam Ci uwierzyć? - prawie wykrzyczałam jej w twarz. Ona zamiast krzyczeć jeszcze głośniej lub zmieszać mnie z błotem wyciągnęła ze swojej torby mały notesik po czym coś na nim zanotowała, następnie wręczyła mi go. Był to jakiś adres. Nie ukrywałam swojego zaskoczenia. Zauważyła to i dodała:
- To adres kawiarni, w której pracuję. Przyjdź tam kiedykolwiek będziesz chciała, a porozmawiamy o tym co miało miejsce kiedyś. W Phoenix.
Odwróciłam się napięcie i wyszłam z pomieszczenia. - Nie uciekniesz od tej rozmowy Violetta. Usłyszałam tylko jak krzyknęła przez cały korytarz jakbyśmy przyjaźniły się od lat, a tak nie jest.
W wolnym tempie przemierzałam ulice mojego nowego miejsca zamieszkania. Chciałam się oderwać i nie myśleć o niczym. Tak się stało. Całkiem bezmyślnie trafiłam do Central Parku, w którym o tej porze roiło się od ludzi. Zaczynając od małych dzieci, po staruszków, którzy jakby chcieli nadać wolniejszy tryb życia temu miastu.
-Mogę się dosiąść? - z zamyśleń wyrwał mnie męski głos, a moim oczom ukazał się przystojny, ba nawet bardzo przystojny mężczyzna w wieku maksymalnie dwudziestu pięciu lat. Mimowolnie się uśmiechnęłam
-Tak.
-Hugo - wyciągnął do mnie prawą ręką,
-Violetta, miło mi. - podałam mu rękę.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz