piątek, 25 grudnia 2015

Chapter ~7



To już dziś. Dziś wyprowadzam się od rodziny Verdas'ów. Znalazłam idealne mieszkanie dla mnie w samym centrum Nowego Jorku, a już za tydzień rozpoczynam naukę w Akademii Filmowej w tym samym mieście. Wszystko zaczyna się układać. No może nie do końca. Ciągle zadręczam się słowami Leóna, dotyczących Ludmiły. Myślałam, że w końcu znalazłam przyjaciółkę po starcie babci, jednak myliłam się. Nie mogę jej ufać tak jakbym chciała. Nie mam pewności, że to co mówi szatyn jest prawdą jednak nauczyłam się już, że w życiu można liczyć tylko na siebie.
- Będzie nam Ciebie brakowało Violu - mówi z żalem w głosie Jessica
- I Twojego pysznego obiadu - zaśmiał się Pan Verdas. Lekko się uśmiechnęłam. Będzie mi brakowało tych dwoje, mimo że większość mojego pobytu tutaj byli w pracy czego nie mam im za złe. Od zawsze traktowałam ich jak rodzinę, dawniej Jessica wraz z Christianem często nas odwiedzali gdy mieli w okolicy jakieś sprawy biznesowe. Byłam wtedy małą dziewczynką.
- Będę tęsknić. krótko stwierdziłam i przytuliłam ich do siebie.
- Wpadaj do nas kiedy tylko będziesz chciała.
- Dziękuję.




Wsiadam do samochodu. León odpala samochód po czym ruszamy w stronę mojego nowego miejsca zamieszkania. Sam zaoferował, że mnie odwiezie. Z chęcią się zgodziłam. Czułam się dobrze w jego towarzystwie, mimo początkowej antypatii ze strony chłopaka w moją stronę. Jechaliśmy w ciszy, ale była to przyjemna cisza. Nagle León zatrzymał samochód.
-Wygląda na to, że trafiliśmy na prawdziwe godziny szczytu. - szatyn wyjrzał przez okno. Przed nami był ogrom samochodów i wściekłych kierowców, którzy już dawno chcieli być ku celu swojej podróży.
- To nawet dobrze.Wszystko mi teraz wyjaśnisz. - spojrzałam na niego, spiął się.
- Nie mam Ci czego wyjaśniać. - rzucił oschle. Przerzucił bieg by móc ruszyć choć odrobinkę do przodu.
- O co Ci chodzi z Ludmiłą? - dalej ciągnęłam temat.
- Violetta - nie wierzę po raz pierwszy zwrócił się do mnie po imieniu czy ja śnię? - dowiesz się w swoim czasie, nie będę Ci nic mówił. Nie chcę byś miała mi coś za złe, sama musisz się przekonać i dowiedzieć kto jest twoim prawdziwym przyjacielem, a kto wrogiem. - niech to szlag. Myślałam, że choć odrobinę się czegoś dowiem, a tu nic. Nawet żadnej podpowiedzi. Czy ten człowiek nie mógł by choć raz nie mówić szyframi? Po dwóch godzinach ślimaczej jazdy po Nowym Jorku i rozmowy o niczym z przystojnym szatynem dotarliśmy pod budynek gdzie znajdował się mój apartament. León postanowił pomóc mi z bagażami za co byłam mu ogromnie wdzięczna, bo lekkie to one nie były. Otwarłam drzwi i nie mogłam wyjść z zachwytu. Wszystko było takie cudowne i moje. Myślę, że mogę śmiało mogę tak mówić. Sama sobie na to zapracowałam. Spojrzałam na widok przez okno w salonie. Pokazywał on panoramę miasta. Zamknęłam oczy i głęboko westchnęłam.
-Podoba Ci się? - León wyszeptał do mnie te słowa, poczułam jego ręce na swojej talii. Czułam się... dobrze? Od środka wypełniało mnie niezwykłe ciepło, które było przyjemne, a w moim brzuchu roiło się od motyli. Violetta zakochałaś się. 


***
Wybaczcie, że nie było tak długo rozdziału, ale nie potrafiłam się zabrać do tej siódemki. Strasznie ciężko mi się go pisało więc oceniam go kiepsko, Jest dużo Leonetty. 
Korzystając z okazji chciałabym Wam życzyć Wesołych Świąt! <3 

















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz